czwartek, 19 stycznia 2017

Hells kitchen

Zawsze śmiałem się z memów przedstawiających płonący dom z podpisem "facet w kuchni". Jestem zdania, że niegotujący mężczyźni są po prostu wygodni - nie chce im się syfić w kuchni, a ich kobiety perfekcyjnie im to ułatwiają dając świeży, ciepły posiłek prosto pod nos. Znam sporo facetów, którzy tak łatwo nie połechtają ego swojej przyszłej żony jeśli chodzi o kulinarnego skilla. Sam też potrafię dużo rzeczy ugotować, zabieram się nawet za rzeczy, których O nie tyka, a największą moją przeszkodą jest brak piekarnika w mieszkaniu. Mam jednak jedną małą przypadłość, która prawdopodobnie jest dziedziczna i uaktywniła się pewnego dnia jak podgrzewałem sobie mleko u babci...


Z tego co pamiętam było lato/wakacje, bo słońce, upał i powoli zbliżał się wieczór, bo można było już względnie komfortowo wychodzić na zewnątrz. Moim zadaniem było podgrzanie mleka (dla małego kota albo dla mnie na kakao - nie pamiętam). Wszystko szło znakomicie, do momentu kiedy nie zawołała mnie babcia i jak gdyby nigdy nic wyszedłem na podwórko, poplotkowaliśmy, nawet chyba pobawiliśmy się z psem. Minęło dostatecznie dużo czasu, żeby pół domu przeszło smrodem spalonego mleka, a widoczność ograniczała się do ok. metra. O tyle komfortowa sytuacja, że otworzenie wszystkich drzwi wyjściowych i okien w bardzo szybkim tempie pomogło i po całej sytuacji wystarczyło tylko wyrzucić garnek i śladów zajścia nie było. 

Podobne sytuacje miałem z ciocią, tyle że już nie brałem w nich tak spektakularnego udziału. Tylko tyle, że kilkadziesiąt lat doświadczenia mojej cioci pomagało jej ratować kilka razy w tygodniu te przypalone na węgiel garnki i ponownie je używać w przyszłości (zazwyczaj z podobnym skutkiem, ale chyba nikt się tym jakoś nie przejmował). Tak czy inaczej - spalone na węgiel jedzenie i niesamowity smród w domu nie robił na mnie specjalnego wrażenia, czy nawet nie wywoływał paniki - takiej szkoły życia ewidentnie zabrakło moim sąsiadom...

W niedzielę stwierdziłem, że świetnym pomysłem będzie zrobienie gulaszu. Jedynym problemem była dość późna godzina, a wieprzowina to nie kurczak, czy mielone i pół godziny to za mało na przygotowanie pełnego obiadu. Mając pełno wody oraz tłuszczu w garnku oraz względnie mały płomień położyłem się na 5 minut i jak obudził mnie zapach spalenizny 40 minut później to już wiedziałem, że na jedzenie w tym tygodniu jest zdecydowanie za późno. Mieszkanie wyglądało prawie jak dyskoteka - brakowało tylko laserów, światła UV i modnych klubowych rytmów. 

Szybka akcja z wietrzeniem, przecierając łzy w oczach (nie wiem, czy bardziej z powodu straty ponad kilograma mięsa, czy z powodu masakrycznego pieczenia w oczy) nie przyniosła zbyt dobrych rezultatów - okna w mieszkaniu są tylko z jednej strony, a o 23 było na dworze chyba z -15 stopni. Z żalem i smutkiem poszedłem spać, pomrukując do O, żeby przestała jęczeć na smród, bo i tak nic z tym nie zrobię.

Ciszę nocną przerwało walenie do drzwi około 1 w nocy. Dzielnica delikatnie mówiąc średnio ciekawa, stąd zazwyczaj gdy nie spodziewamy się "gości" udajemy, że nas nie ma w mieszkaniu. Słysząc zdecydowany krzyk "straż pożarna" bez większego wahania otworzyłem drzwi - podobnie jak wszyscy sąsiedzi na piętrze. Zaskoczyła mnie ta wizyta, ale wszystko zbierało się w zgrabną całość po pytaniu czy u nas wszystko w porządku, czy coś się paliło, czy coś przypaliliśmy w kuchni. Po odpowiedzi, że przypaliło nam się mięso Pan strażak spytał się, czy może wejść do środka się rozejrzeć, a że byłem pół przytomny to chyba zbyt pewnie odpowiedziałem "oczywiście", bo chwilę później miałem trzech strażaków w domu mierzących poziom CO w powietrzu, zaglądających do każdego pomieszczenia i winowajcy całego zamieszania - przypalonego gulaszu.

Nie wiedziałem, czy mam się zaśmiać gdy strażak, który ze mną rozmawiał zgłosił do krótkofalówki, że znaleźli źródło zamieszania. Chwilę później sporządzał protokół z wieczornej wizyty u nas w mieszkaniu. Wszystko byłoby fajniejsze, gdybym nie miał takich wścibskich sąsiadów - czasami wynosząc śmieci jakaś babcia pytała się mnie czy tu mieszkam i za każdym razem mam ochotę powiedzieć, że po prostu chodzę po różnych mieszkaniach i wynoszę ludziom śmieci lub robię zakupy.

W każdym razie za każdym razem jak idę do pracy podskakuje mi poziom adrenaliny - wychodząc z mieszkania czaję się, żeby nikogo nie spotkać na klatce schodowej i uniknąć niezręcznej rozmowy na temat moich zdolności kulinarnych. Szczególnie, że jeden z panikarzy postawił na nogi jednostkę straży pożarnej i całą kamienicę. I wszystko przez pięciominutową drzemkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz