niedziela, 26 lipca 2015

Proporcjonalność

Mam przyjaciółkę jeszcze z czasów licealnych, o której problemie mówi się dość dużo - jest wysoka. Do koszykarek jej co prawda daleko, bo ma jakieś 182 cm wzrostu, sześćdziesiąt parę kilogramów, nieduży biust, nieduży tyłek i (już nie tak) długie blond włosy - nawet gej powie, że jest atrakcyjna. Od kiedy pamiętam zawsze przy okazji nowego faceta poruszana była kwestia wzrostu, zawsze! W swojej nie-zadługiej listy związków ma checked przy podpunkcie "chłopak niższy ode mnie" i mimo, że drobniejszy i chudszy nie stanowiło to dla niej jakiegoś problemu. Za to kolejny obiekt zainteresowań został opisany przez telefon jako "wysoki i wysportowany" chuj z imieniem - mogła w końcu zadzierać głowę i mogła huśtać się na jego bickach.

Sam nigdy nie spotykałem się z dziewczyną wyższą ode mnie i nie wiem jak to wygląda w psychice faceta/kobiety. Mam jednak sporo przykładów, że takie związki działają i mają się całkiem nieźle - moja kuzynka i jej jużnietakświeżo upieczony mąż, wujek i ciocia, znajomi kuzynki, siostra znajomej i jej mąż, i pewnie jeszcze 6000 par, które mi się przypomną po publikacji tego posta. Nigdy nie natrafiłem się na jakieś aferki, pretensje, kompleksy czy coś - często te kobiety potrafią jeszcze włożyć buty na obcasie jeszcze bardziej akcentując różnicę wzrostu. Jako, że temat nigdy mnie nie dotyczył i nie dostarczył do moich uszu "zabawnych" historii proporcjonalność będzie rozważana pod kątem "szerokości" potencjalnych lub już istniejących/nieistniejących par.

Dlaczego tak? Jestem w dziwnym etapie emocjonalnym swojego życia: pierwszy raz od dwóch lat mam prawdziwe wakacje (tylko przez chorobę i to, że jestem zbyt chujowy do składania jeansów w większości popularnych sieciówek w tym kraju), śpię długo, widzę się z przyjaciółmi najczęściej w swoim życiu, oglądam seriale do oporu i pomalowałem pokój. A i całkiem niedawno dostałem konkretnego #bitchslap'a, który zresetował mój mózg na pesymistyczny realizm.

Pewne tematy ostatnimi tygodniami nie schodziły z ust moich przyjaciół dzięki czemu wyszło sporo materiałów na bloga. Pokręcone przygody moje i mojej #bff powodują, że na wszelkie flirciki, strategie, romanse - ogółem relacje damsko-męskie zostały poświęcone bardzo długie godziny. Wyniosłem z nich sporo i wcale nie przesadzę jeśli mój mózg przetworzył w te wakacje więcej informacji niż przez całe życie. Okazało się, że kobiety mają świra na punkcie swojej wagi bardzo przekraczające moją wyobraźnię i z tego co już mi wiadomo nic tego nie zmieni.

Mam dość bardzo mocno określony typ kobiet - średniego wzrostu brunetka, z pełną twarzą i krągłościami to mój ideał. Do tego stopnia, że bardziej wredni znajomi śmieją się, że moje wybranki wyglądają identycznie. Kiedyś od jednej z nich usłyszałem "ej, ale Ty nie możesz ważyć tyle samo ile ja, bo źle się z tym czuję <cośtamcośtam>". Nie pomagały argumenty, że mam mniejszy tyłek i nie mam piersi wcale (nie wspominając o tym dużym rozmiarze, który przy odpowiedniej bluzce skutecznie dekoncetrował tysiąc razy bardziej niż alkohol spożywany w tym samym momencie). Wtedy nie uznałem tego jako wyraźny sygnał "musisz to zmienić", bo po pierwsze: znajomość rozwijała się dalej, po drugie: cały czas staram się przytyć, po trzecie: sporo znajomych miało(ma?) życzonka do mojego wyglądu (ścinaj włosy, nie ścinaj włosów, ogol się, nie tykaj maszynki, chodź w koszulach, zdejm tę aseksualna koszulę i inne).

Zdaję sobie sprawę ze swojego wyglądu, tj. budowy ciała i wierzę, że nieraz kobietom nie jest łatwo. Po ostatnich mierzeniach okazało się, że trochę biustu i spokojnie mogę być modelką. Jeszcze trudniej jest jeśli mamy być parą - wtedy jakiekolwiek niedoskonałości figury, grubszy kawałek ciała rośnie do rangi międzynarodowego problemu. Do ostatnich dni w takich sytuacjach myślałem sobie who cares? i to tak naprawdę moja/jej sprawa z kim się spotyka, jaki charakter i jak wygląda druga połówka. Z resztą cała salwa ostrzeżeń poszła do moich przyjaciół jakieś dwa miesiące temu - obiecałem szybkie i mocne uderzenia w czułe punkty, a później długą i bolesną śmierć w przypadku nieodpowiadających mi komentarzy.

Jednak błąd popełniłem w innym miejscu - w moim ograniczonym mózgu nigdy nie pojawiła się myśl, że moja (niedo)waga to jest rzecz nie do przeskoczenia i aż tak duży problem dla innych ludzi. Brutalny Bukiet bez owijania w bawełnę wytłumaczył mi sprawę, z jeszcze brutalniejszym "to jest sytuacja nie do przejścia", "nie da się", "sorry" i inne. Nie będę tutaj sadzać konkretnych argumentów, cytować, przytaczać - nic. To wszystko zostanie na moim dysku twardym i co najgorsze - w mojej głowie.

Dzięki temu narodził się u mnie nowy problem - skoro mam odsiewać kobiety "te chude" i tylko z nimi flirtować to wyjdę na kolesia, który dyskryminuje grubasków i tysiąc kobiet będzie na mnie najeżdżać "bo faceci zawsze uganiają się za wieszakami" (tak naprawdę ciągle to słyszę i zawsze miałem obronne ALE NIE JA). Od teraz zapowiadam każdej znajomej, która stanie mi na drodze i rzuci taki tekst, że to było jej ostatnie takie zdanie, a jak nie to znajdę kogoś kto jej przypierdoli w ryj. Mocno. Bardzo.

Aktualnie mam dużo planów, ale nie wiem co wybrać - może kupię sobie koszulkę "lubię krągłe kobiety, ale one nie lubią mnie" albo będę jeść jeszcze więcej fastfood'ów. Jest też opcja, że w końcu ruszę dupę do dietetyka - kiedyś pomysł już poszedł w atmosferę przy dawnych rozmowach z Fe. Czy właśnie nadszedł czas na realizację tego planu? Prawdopodobnie tak, bo na suple, ryż z kurczakiem w plastikowym pudełku i siłowni w kółko nie zniosę.

XOXO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz