sobota, 27 czerwca 2015

Studia, cz. 1

Jest 27.06.2015, mam jeszcze trochę czasu do odpoczynku i wracam do nauki. Dziś spałem ponad 15 godzin, czyli dłużej niż przez ostatnie 4 doby razem wzięte. #SESJA to jedyny pomysł na zaistniały stan rzeczy i bardzo chciałbym powiedzieć, że obecna sytuacja nie dzieję się z mojej winy. Gdybym był bardziej systematyczny i wytrwał cały semestr regularnie się ucząc itd. itp. to już w zeszłym tygodniu miałbym wolne, ale nie mam i męczę się do najbliższego piątku. Temat "w tym semestrze zacznę się uczyć" podejmę prawdopodobnie w październiku, a dzisiaj co nieco o: nieobecnościach, chorobach i zwolnieniach lekarskich.

Generalnie jest tak, że ja mało choruję i idę do lekarza jak już "umieram" lub coś mi dokucza na tyle, że nie mogę z tym normalnie egzystować, a w innych przypadkach - apteka i garść różnego rodzaju tabletek dostępnych bez recepty. Wydaje mi się to zdrowym podejściem z naszą zdychającą w kącie służbą zdrowia. Nie oszukując i nie przesadzając - jest tragicznie w wielu aspektach i jak mam stać w poczekalni bijąc się z wprawionymi w tej dziedzinie babciami z laskami i kulami, to wolę doturlać się do apteki i poumierać spokojnie w domu.

Mój zegar biologiczny jest jednak tak skonstruowany, że raz do roku (styczeń/luty) rozłoży mnie totalnie i muszę ruszyć leniwe dupsko do przychodni. Mój lekarz "jest wporzo" i nigdy nie bawił się w leczenie pacjentów - zarzuca takimi dawkami leków, że czasami mam wyrzuty sumienia nie dzieląc się tabsami ze swoimi znajomymi. 

Problemy zaczynają się w momencie "jakie zwolnienie lekarskie Pan potrzebuje?", bo studiuję i kurwa nie mogę już sobie spokojnie pochorować. W zeszłym roku mając zapalenie prawie wszystkiego co służy do oddychania i nie mogąc wypowiedzieć praktycznie jednego słowa miałem zaliczenia. Mam uwalić połowę przedmiotów, bo minimum tydzień muszę spędzić w łóżku? w takim przypadku jest równoznaczne z Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo! Wtedy też pierwszy raz w życiu dostałem zjebę od swojego lekarza - totalnie mnie opierdolił z góry na dół, a ja będąc niemową osuwającą się na krześle w jego gabinecie nie miałem najmniejszych szans na jakąkolwiek obronę. Od tamtej pory biorę zwolnienia lekarskie i tak naprawdę mogę je sobie wsadzić w dupę. 

Dlaczego? Jak się okazuje zwolnienia lekarskie w całkiem przystępnych cenach można sobie kupić w akademikach. O tym, że tak się nie robi boleśnie przekonała się moja znajoma z kierunku lądując przed komisją dyscyplinarną. W ogóle fakt, że mogła pokazać zwolnienie lekarskie był dla mnie szokiem - większość prowadzących mówi na wstępie "nie uznaję żadnych zwolnień lekarskich, Pana nieobecność to Pana problem etc." Jeszcze wyjątkiem są pobyty w szpitalach, ale jak tak dalej pójdzie to chyba i to nie przejdzie. 

Dla mnie jest to totalnie słabe i jest jedną z niewielu rzeczy, która mi przeszkadza bardziej na studiach. Tęsknie jak cholera za możliwością chorowania "ile mi się tylko podoba" z czasów LO. Co prawda chorowałem dużo mniej niż to było zakreślone w dzienniku, ale kurde - jak potrafiłem sobie szybko nadrobić zaległości to w czym problem? Oczywiście nie mówię, że to samo działoby się teraz, bo lubię chodzić na zajęcia i w dużej mierze są to rzeczy bardzo ciekawe. Brakuje mi tylko tego komfortu, że mogę spokojnie z 40 stopniową gorączką poleżeć w łóżku i nie martwić się, że gdzieś tam w laboratorium, czy sali komputerowej prowadzący z uśmiechem na twarzy wypomina moją nieobecność, mówiąc wszystkim, że z zaliczeniem będą problemy.

XOXO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz