poniedziałek, 26 października 2015

Kilka słów o szczęściu


Ostatnio naprawdę nie miałem powodów do narzekania/marudzenia. No może poza kilkoma rzeczami na uczelni, które nie wychodzą mi tak jakbym chciał. Nie psuło mi to jednak humoru, bo przecież mam super dziewczynę, w domu też nie najgorzej, pogoda mogłaby być lepsza, ale nawet w ten pochmurny dzień są przebłyski słońca. Nic tylko się cieszyć... do czasu.

Seria niefortunnych wypadków rozpoczęła się gdy moja mama złamała do końca zawiasy w moim złomowatym już laptopie błagającym o emeryturę od dawien dawna (okazuje się 6 lat to mega dużo jak na tego typu sprzęt). Efekt jest taki, że otwierałem wyłamany zawias jakieś 40 minut przy pomocy różnych narzędzi wykopanych z piwnicy - no, ale sukces bo przynajmniej dalej mogę z niego korzystać, w domu, najlepiej przy biurku.

Szczęście działającym komputerem nie trwało zbyt długo gdyż, pojawił się mega natrętny wirus powodujący kompletny brak reakcji systemu na połączenie z siecią wi-fi, wejście w jakikolwiek folder, plik, przeglądarkę internetową, o AutoCAD'zie nie wspominając. Tryb awaryjny pozwolił mi na zgranie niezbędnych plików, ale upragnionego formata nie dało się zrobić, bo napęd dvd odmówił posłuszeństwa <3

Kilka alarmowych telefonów pozwoliło mi na zorganizowanie: działającego laptopa na czas nieokreślony, pendrive'a z oryginalnym Windowsem 7 Pro oraz zestaw pociech, że przecież mogło być gorzej. I było.

Weekend spędzony pod kołdrą nie pomógł w opanowaniu choroby, więc mając 38.5 stopni gorączki i świeżą jak bułki w piekarni opryszczkę tuż przed 7 rano pojechałem po upragnionego laptopa. Wychodząc z autobusu upuściłem telefon, dzięki czemu do pokaźnej rysy dołączył obtłuczony narożnik (telefon ma miesiąc <3). Powrót do domu był męczący, bo autobus się spóźniał, a przychodnia godzinę mnie ignorowała. Lekarz na 11:50 jest małym sukcesem dzisiejszego dnia. Wchodząc do domu zrobiłem herbatkę, wypiłem przeohydny paracetamol, po którym mój brzuch chyba już zaczął płakać i położyłem się z wydajnym laptopem do robienia projektu na implanty od samego początku (uroki zawirusowanego kompa).

Standardowo kot wbił mi wszelkie możliwe pazury, przedeptał się po mnie sto razy, po czym ostentacyjnie zrzygał się na moją kołdrę i telefon <3 Dla uświadomienia Wam - jest 10:30, w normalny poniedziałek zastanawiałbym się nad pobudką, latte i ciasteczkowym śniadaniem. Jest tragicznie, ale czekam na więcej wszechświecie! Tylko na tyle Cię stać?!

PS: Trzymajcie kciuki, bo chcę ubłagać prowadzących o e-konsultacje z trzema różnymi projektami, bo jak nie to przyszły tydzień będzie jeszcze gorszy niż ten :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz